Strona 40
Tom I
trwał w nim, musi sam trwać w miłości (czyli powinien w swoim życiu spełniać uczynki miłości).
[20] Miłość uwzględnia Boga i bliźniego. Bóg sam w sobie jest godzien tego, abyśmy Go kochali nade wszystko. Bliźniego zaś winniśmy kochać jak siebie samych, z miłości do Boga. Bliźnim jest ten, kto zdolny jest poznać Boga, kochać Go i Nim się cieszyć. Otóż każdy człowiek jest zdolny (to znaczy, że nie jest to dlań niemożliwe) poznawać Boga, służyć Mu, kochać Go i Nim się cieszyć. Niezależnie od tego, czy jest naszym nieprzyjacielem, czy przyjacielem, katolikiem czy heretykiem, poganinem czy niewierzącym, chrześcijaninem czy żydem, rodakiem czy cudzoziemcem jakiejkolwiek narodowości na świecie — jest naszym bliźnim: z miłości do Boga musimy go kochać jak siebie samego. I jak nikt nie kocha samego siebie prawdziwie, o ile nie stara się o swoje własne zbawienie wieczne, tak też nikt nie kocha swego bliźniego jak siebie samego, jeżeli się nie troszczy o jego zbawienie wieczne.
[21] Kilku katolików — kapłanów i ludzi świeckich żyjących w Rzymie (Centrum Jedności[22]), zastanawiając się nad istotą aktu stwórczego, jakim Bóg powołał ich do bytu, i rozpatrując w świetle tegoż aktu Boże przykazanie miłości, uświadomiło sobie wyraźnie, że każdy człowiek stosownie do swych okoliczności wewnętrznych i zewnętrznych oraz w miarę swoich możliwości, stanu, warunków, wieku itd., jest obowiązany się troszczyć tak o swoje, jak też i o bliźniego zbawienie wieczne.
[22] Przejęci tą prawdą uświadomili sobie, że to katolicy znajdujący się w Rzymie, z którego ma się rozchodzić po całej ziemi wonny zapach Jezusa Chrystusa[23], powinni pierwsi dawać przykład doskonałego wypełniania tego obowiązku. Tych to kilku katolików, obejmując jednym spojrzeniem aktualny stan świata (jesteśmy w wieku XIX, mamy rok 1835), dojrzało to, czego nie mogli nie zauważyć, mianowicie, że wiara wystygła, że oziębiła się miłość wśród katolików, oraz to, że prawie niezliczone dusze, rozproszone po powierzchni ziemi, żyją bez wiary, a tym samym i bez nadziei na zbawienie wieczne, oraz bez miłości.
[23] Jeżeli już, zgodnie z tak zwanym poczuciem zwykłej ludzkości, każdy człowiek powinien okazywać uczucie litości względem potrzeb ciała (katolik będzie tu przejawiał uczucie miłosierdzia, ponieważ okazywana pomoc w potrzebach doczesnych jest jednocześnie pomocą i do zbawienia duszy), to tym bardziej każdy kierujący się pobudką miłości powinien żywić w sobie współczucie dla tylu dusz, które nie mają wiary, w których wiara słabnie, w których zamarła miłość i które żyją w ciemnościach wiecznego zatracenia.
[24] Czyż można więc dopuścić, aby te dusze, w liczbie znacznie większej aniżeli można to sobie wyobrazić, stoczyły się w przepaść wiecznego zatracenia? Czyżby Bóg nie zostawił żadnego środka zbawiennego, aby je doprowadzić do prawdziwej szczęśliwości? Czyż modlitwa nie może być tym środkiem, aby u Dawcy wszelkiego dobra uzyskać potrzebne łaski, iżby te wszystkie dusze za pomocą wiary, nadziei i miłości doszły do oglądania Boga, posiadania Go i radowania się
[22] Por. Cyprian, Epistula 59 (do papieża Korneliusza), w: M. J. Rouet de Journel, Enchiridion patristicum, Friburgi Brisg. 1956, nr 580.
[23] Por. 2 Kor 2,15.